środa, 12 sierpnia 2015

Czas nie istnieje

Sobota
Niedziela
Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota


Jaki dzisiaj jest dzień? Czas się rozmył, nie istnieje. Jednak nie dzwoni budzik, czyli pewnie jest weekend. Łykam jedną pigułkę Afobamu, żeby trwać. Tak, najlepiej od razu, bo wiem co się zaraz wydarzy. Jeśli wściekłość, smutek i zazdrość nie obudzą mojego umysłu, po obudzeniu sam niezwykle szybko je przywoła.

Chcę, żeby wróciła. Usycham. Wyobrażam ją sobie z innymi mężczyznami. Gdyby to odnieść to ciała fizycznego to nic innego jak cięcie się ostrym przedmiotem. Po rękach, po nogach, po twarzy, po plecach, po brzuchu, udach. Każdej części ciała. 
Kiedy wracam wspomnieniami do przeszłości, myślę jak wiele rzeczy mogłem zrobić inaczej, lepiej. Mogłem wtedy iść z nią w tamto miejsce. Mogłem zrezygnować z wyjścia z kumplami. Mogłem wtedy powiedzieć to, powiedzieć tamto. Niczego takiego nie zrobiłem. Pojawia się olśnienie, przebłysk świadomości umieszcza mnie na chwilę TU i TERAZ. Przez chwilę widzę, słyszę i odczuwam świat wokół mnie. Tymczasem umysł nie daje za wygraną. Zaledwie po kilku sekundach tworzy piękne, najczarniejsze scenariusze dotyczące przyszłości. I tak w kółko. Kilka godzin męczarni, kilka minut odprężenia i znowu kilka godzin męczarni. Zapewne tak wygląda piekło, jeśli istnieje. Gdyby ktoś cierpiał cały czas, może z czasem mógłby się oswoić z tym stanem. Nie, wtedy nie boli tak bardzo. Najpierw tortury, później chwila odpoczynku, koniecznie krótka. Powinna być jednak na tyle długa, żeby dać namiastkę bezpieczeństwa i potem znowu tortury. Mojemu umysłowi wychodzi to znakomicie.

Gdy przychodzi wieczór, znowu widzę się ze znajomymi. Łykam 4 tabletki Onirexu, bo myślę sobie "a czemu nie", po czym popijam piwem. Dlaczego nikt mnie nie stopuje? Robię to powoli, metodycznie. Gdy wychodzę z przyjaciółmi do lasu czuję, jak uginają się pode mną nogi. Są jak z waty. Trochę się zataczam. Gdy w końcu wracam do kumpla i siadam na krześle nareszcie mogę poczuć jakąś stabilność...

Wypijam jeszcze jedno małe piwo, po czym chcę ruszyć do domu. Robi się problematycznie. Na tyle, że kolega łapie mnie pod ramię i prowadzi do domu. Wchodzi ze mną i wszystko tłumaczy. I chociaż normalnie spaliłbym się ze wstydu, mam na to wszystko cudownie wyjebane. Jeszcze próbowałem wybiec za kumplem i mu podziękować za pomoc w dotarciu. Zasypiam spokojnym snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz